sawantka sawantka
281
BLOG

Smoleński ślepy tor

sawantka sawantka Polityka Obserwuj notkę 0

 Smoleńska dezinformacja Rosjanom wyszła genialnie. Szkalujący Polskę i wdeptujący w błoto honor polskiego wojska Raport Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego spełnił swoją rolę. Uwaga polityków opozycji, prawicowych mediów, takich jak „Gazeta Polska”, czy „Nasz Dziennik”, a przede wszystkim zespołu parlamentarnego ds. wyjaśnienia katastrofy Tu 154M została skierowana tam, gdzie założyli z góry gracze z Kremla i FSB/KGB oraz czekiści z Warszawy. Na badanie fałszów raportu MAK, zapisów rozmów pilotów z wieżą, na protesty przeciwko traktowaniu wraku przez Rosję i ich braku zgody na jego oddanie Polsce, czyli właścicielowi statku. Skutecznie odwrócono uwagę od meritum, a mianowicie od wyjaśnienia kwestii co i kto spowodował śmierć polskiej delegacji, jak również od tego, że miejsce domniemanej katastrofy, czyli okolice lotniska Siewiernyj, wcale nie musi być miejscem, w którym rozegrała się tragedia. Wskazuje na to m.in. brak ciał, brak foteli pasażerskich, ułożenie części samolotu, ptasie odgłosy podczas gdy wiadomo, że ptaki, gdyby samolot rzeczywiście spadł w tym miejscu, zostałyby skutecznie i na długo spłoszone. Rosjanie, by odwrócić uwagę zagrali także symbolami. Odnalazło się – dziwnym trafem nietknięte – polskie godło z prezydenckiej salonki, w całości ocalał wieniec, na drzewie wisiał bardzo charakterystyczny i przykuwający uwagę żakiet jednej z ofiar-posłanek PiS, który miał zaświadczyć: „Tu zginęłam”. A na gałązce jednego z krzewów znalazł się – wbrew prawom fizyki – łańcuszek z identyfikatorem uczestnika uroczystości katyńskich.

 
By jeszcze bardziej zagrać symboliką i skanalizować emocje to bardzo szybko na miejscu katastrofy postawiono głaz upamiętniający śmierć prezydenta i 95 osób. I co się tu dziwić, że p.o. prezydenta Bronisław Komorowski za pomoc w katastrofie smoleńskiej odznaczył nie tylko rosyjskich strażaków, ale również… rosyjskiego ambasadora Władymira Grynina i to Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. Przedstawiciel Rosji też się przecież zasłużył… wspieraniem Tuska, Komorowskiego i spółki w doprowadzeniu do rozdzielenia wizyt katyńskich!
 
Im więcej wątpliwości dotyczących rzeczywistego przebiegu tzw. katastrofy smoleńskiej z 10 kwietnia 2010 r., tym więcej publikacji mających zdezinformować opinię publiczną i przyjść w sukurs Rosji i rządowi RP. Pierwsze dwie pozycje o niemal identycznym tytule to rosyjski „Ostatni lot” Siergieja Amielina oraz polski „Ostatni lot. Przyczyny katastrofy smoleńskiej. Śledztwo dziennikarskie” napisany przez Jana Osieckiego, Tomasza Białoszewskiego oraz Roberta Latkowskiego. Obie pozycje nie spotkały się z szerszym oddźwiękiem, ale niewątpliwie wpisują się w obrany przez Moskwę kurs propagandowy. Winni są piloci i wywierający presję generał Błasik, nie mówiąc już o presji prezydenta.
 
Front dezinformacji jest podzielony. Dla „młodych wykształconych z wielkich miast”, których głosom i pseudointeligenckiemu zadęciu zawdzięczamy panowanie od trzech lat dyktatury ciemniaków są wyrocznią: „GW”, WSI24 i „eksperci” uwiarygadniający wersję rosyjską, tacy jak np. Tomasz Hypki.
Ale jest jeszcze grupa sympatyków i wyborców dawniej ROP, AWS, a dziś PiS, którym sprawa smoleńska leży na sercu i chcą jej ostatecznego wyświetlenia. Dla nich kalanie munduru polskiego oficera, obwinianie pilotów są rzeczą niedopuszczalną. Wiedzą, że raport MAK jest potwarzą dla narodu, ale jednocześnie nie są pasjonatami śledzącymi każdy szczegół dotyczący 10 kwietnia. Mają wewnętrzne przeświadczenie, że być może, uwzględniając stosowne proporcje, Smoleńsk jest podobny do katastrofy w Gibraltarze, w tym sensie że na pewno tak nie było jak głosi wersja oficjalna, ale jak było nie wiemy i prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy. Oni również są podatni na manipulację czekistów i właśnie się ona dokonuje.
 
Oto ukazała się, wydana przez Frondę, książka Tadeusza Święchowicza pt.: „Smoleński upadek. Katastrofa, która wstrząsnęła światem”, którą autor dedykuje „pamięci lotników 36. specpułku, generałów Wojska Polskiego i wszystkich polskich patriotów, którzy zginęli w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 r.”
To przesłanie jest mylące, podobnie jak zdjęcie na okładce przedstawiające ściskającego się Tuska z Putinem w Smoleńsku, czy artykułowana przez autora obrona dobrego imienia kpt. Protasiuka. W rzeczywistości bowiem z treści „Smoleńskiego upadku” dowiemy się – odnośnie do przyczyn i przebiegu katastrofy mniej więcej tego co z raportu Anodiny, komisji Jerzego Millera i Prokuratury Wojskowej. Wszystko to samo, tylko podlane patriotycznym sosem.
 
By nie być gołosłowną, wybrałam garść cytatów.
 
O katastrofie
„Od pierwszego zderzenia z drzewem samolot przeleciał ponad ćwierć metra. Utrata jednej trzeciej lewego skrzydła rozpoczyna ostateczną destrukcję maszyny. Znajduje się ona w tym momencie ponad 800 metrów od początku pasa i ma 80 metrów odchylenia od jego osi. Ostatnie metry kadłub leci na plecach. Pasażerowie wiszą głowami w dół przypięci pasami do foteli. Maszyna uderza w ziemię wierzchnią częścią z prędkością bliską 300 km/h. Silniki weszły już na pełne obroty, co zwiększa impet uderzenia i energię, z jaką kadłub uderza o ziemię. Ogon zahacza grunt i się odrywa, silniki odpadają. Słychać straszliwy trzask rozszarpywanej konstrukcji. We wnętrzu kadłuba rozlegają się agonalne krzyki. (…) Systemy samolotu przestały funkcjonować. Maszyna rozpadała się na kawałki. Najsilniejsze struktury tupolewa, jak mocowanie skrzydeł z kadłubem, podwozie, luk bagażowy są od spodu samolotu. Tymczasem stery ustawione były na wznoszenie, ale samolot odwrócił się spodem do góry, więc „wznosił” się do ziemi. Najpierw uderzył w ziemię sufitem kokpit, a potem położył się cały kadłub. Masywny ciężki spód zgniatał od góry słabą rurę kadłuba wypełnionego ludźmi. Po uderzeniu samolot szorował po zagajniku jeszcze kilkaset metrów zanim się zatrzymał. Siła uderzenia spowodowała, że dach i pokład kadłuba zostały zdarte, a kokpit i salonki z przedniej części samolotu rozerwane i zmiażdżone. Szczątki maszyny rozleciały się na przestrzeni setek metrów kwadratowych. Rejestratory w czarnych skrzynkach samolotu przerwały zapis. W języku technicznym nastąpiło „ostateczne zniszczenie konstrukcji samolotu”, czyli zagłada.
Rozproszone szczątki samolotu płoną, ale jest to anemiczny ogień, jakby przyduszony rozmiarem tragedii”. (s.31-32)
 
Wygląda na to, że autor ukrywał się w luku bagażowym tupolewa lub (być może z polecenia Turowskiego) stał za którąś ze smoleńskich brzóz i patrzył w niebo. Lub też jest tajnym członkiem zespołu generał Anodiny, gdyż bardzo podobny opis znalazł się w raporcie MAK.
 
O przeżyciach wewnętrznych Plusnina rankiem 10 kwietnia
„Była jeszcze noc, gdy niewysoki mężczyzna o masywnej budowie ciała wyszedł ze swego mieszkania na jednym ze smoleńskich osiedli. Był zdenerwowany. Nie mógł spać. Wiedział, że to będzie jeden z najważniejszych dni w jego życiu. Za kilka godzin miał sprowadzić na miejscowym lotnisku ostatnie samoloty w swojej karierze wojskowego kontrolera lotów.” (s.33)
 
Skąd autor wie jak wygląda Plusnin i co czuł? Odprowadzał go na lotnisko? Nocował u niego?
 
O radości kontrolerów
„Wszyscy trzej: Plusnin, Ryżenko, Krasnokutskij czuli się wyróżnieni tym, że to im właśnie dowództwo powierzyło tak odpowiedzialne zadanie. Najpierw obsługiwali samoloty premierów, a teraz miał przylecieć polski prezydent. (…) Bezpieczeństwo tak ważnych osób zależało od ich pracy. (…) Wielka trójka: ojciec, syn i duch. On, ojciec, był przygnieciony ciężarem odpowiedzialności; wiedział co może się stać i chciałby tego uniknąć. Syn miał zbyt mało doświadczenia w tej robocie, aby zdawać sobie sprawę, czym grożą drobne błędy i brak wyobraźni. Duch, którego w zasadzie w ogóle nie powinno tu być, faktycznie był najważniejszy. Wiedział znacznie więcej niż inni i to on raportował generałom, jak przebiega operacja. Tego dnia sytuacja stała się nagle i nieoczekiwanie tak trudna, że decyzje w sprawie musiały zapaść na samej górze”. (s.37)
 
Widać autor siedział w wieży i poznał kontrolerów, których poza nim nie widział nikt z zainteresowanych wyjaśnieniem katastrofy. Bo co robili polscy prokuratorzy w Moskwie, kogo przesłuchiwali, skoro nie wiedzieli nawet jak wyglądają kontrolerzy? Ową trójkę, czy kogoś podstawionego? Jakub Opara w filmie „Mgła” zwraca uwagę na słowa oficerów FSB, pilnujących w hotelu przedstawicieli Kancelarii Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. 10 kwietnia „zostaliśmy w hotelu. Mieliśmy dość dziwną sytuację. Spotkaliśmy na korytarzach oficerów, najprawdopodobniej z Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Na stole wyłożyli cały arsenał uzbrojenia, jakim dysponowali. Były to dwa karabiny, dwie strzelby i kilka pistoletów. Panowie zapytali nas, co my tu jeszcze robimy. Powiedzieliśmy, że czekamy na dzień jutrzejszy, bo jutro są uroczystości związane z pożegnaniem ciała pana prezydenta. A oni trochę się śmiejąc, a nawet nie tylko trochę, powiedzieli, że dziwią się nam, że tu zostajemy, ponieważ w Rosji jest tak, że ci, którzy są pierwsi w miejscu katastrofy często w niewyjaśnionych okolicznościach giną. „A wiecie, co się stało z kontrolerami lotu?”
No właśnie. A autor wie, co się stało?
 
O miejscu katastrofy
„Kapitan Muramszczikow dociera do szczątków samolotu od strony lotniska. Widzi dwa duże fragmenty samolotu, skrzydła i część kadłuba. Silniki leżą oddzielnie. Nie widzi ani kokpitu, ani salonki. Między fragmentami maszyny leżą strzępy ludzkich ciał. Szczątki pokryte są mieszaniną kurzu i popiołu. Nie słychać ani krzyków, ani jęków. Tylko w kieszeniach zabitych dzwonią telefony komórkowe. Muramszczikow słyszy poloneza Ogińskiego i krakowiaka. Widok jest potworny: ciała bez głów, inne ze zmiażdżonymi twarzami. W całości widzi tylko ciało jednej dziewczyny. W różnych miejscach palą się małe ogniska pożaru. Domyśla się, że iskrę dały urządzenia elektryczne samolotu lub silniki. Wszędzie są kałuże paliwa lotniczego.” (s.66-67)
Skąd autor wie, że Muramszczikow nie kłamie? Skąd te kałuże paliwa, skoro zabezpieczający teren ludzie palili papierosy. Następna rzecz, kapitan M. musi być melomanem, skoro rozpoznał (nomen omen) „Pożegnanie Ojczyzny” i rdzennie polską melodię ludową. I skąd wie, że na miejscu katastrofy były ciała, skoro obecny tam operator Sławomir Wiśniewski stwierdził wyraźnie, że na miejscu zdarzenia nie widział żadnych szczątków.
 
O pojednaniu
„Kiedy do Smoleńska dojeżdża Donald Tusk, premierzy obu krajów spotykają się znów po trzech dniach. Widzieli się poprzednio w czasie pierwszych oficjalnych uroczystości w Katyniu, które stanowiły kamień milowy w stosunkach polsko-rosyjskich. Teraz na miejscu katastrofy Putin po rosyjsku objaśnia Tuskowi przebieg porannych wydarzeń. Potem obaj składają kwiaty obok jednego z fragmentów odrzutowca. Premier Tusk klęka i modli się. Za nim stoi przejęty Putin. Na twarzy Tuska widać cierpienie. Kiedy wstaje z kolan, Putin obejmuje go. Wielu obserwatorów ma łzy w oczach. Tę scenę pokażą telewizje całego świata. To nowa era w stosunkach obu krajów – czas solidarności i pojednania. Wszyscy wiedzą, że chwila jest historyczna, a sytuacja symboliczna”. (s.72)
 
Wzruszający opis, zupełnie jak z dzieł stalinowskiej propagandy o wiecznej miłości polsko-sowieckiej, budowanej na grobach pomordowanych uczestników kolejnych powstań antysowieckich, począwszy od 1944 r. i „czyszczenia ternu” przez NKWD, Informację Wojskową i UB, aż po końcówkę lat 80.
Obecne „pojednanie” z Moskwą mogło zostać zbudowane wyłącznie na kłamstwie smoleńskim, tak jak przyjaźń polsko-radziecka na kłamstwie katyńskim.
 
O oddaniu sprawie rosyjskich towarzyszy
„Na tle błyskawicznych i na ogromną skalę podjętych działań rosyjskich, zaangażowanie polskie wyglądało nader skromnie. W pewnym sensie jest to zrozumiałe. Kiedy Rosjanie zajmowali się śledztwem, Polacy musieli organizować pogrzeby.” (s.130)
 
Czyli, według autora strona polska nie zabezpieczyła terenu tragedii z braku czasu. Choć prawda jest zupełnie inna: Tusk i Komorowski z pełną premedytacją oddali śledztwo Rosji. Nie mogli pozwolić, by prawda o ich współudziale, co najmniej politycznym, ujrzała światło dzienne podczas polskiego, niezależnego i rzetelnego postępowania.
 
O scenariuszu zamachu
„Możnaby fantazjować na temat scenariusza zamachu przy użyciu broni elektromagnetycznej: zamachowcy porazili samolot potężnym impulsem, który „usmażył” jego elektronikę. Impuls taki uszkodziłby nie tylko urządzenia samolotu i lotniska, ale również linie energetyczne. Tłumaczyłoby to zarówno gwałtowne przyśpieszenie opadania samolotu, jak i złe funkcjonowanie radiolatarni czy radaru kontrolera. Broń elektromagnetyczna jest jednak doskonałym wyjaśnieniem wszystkiego dlatego, że prawie nic o niej nie wiemy.” (s.359)
Wbrew temu co pisze autor o rosyjskiej broni elektromagnetycznej, m.in. o nazwie Nika wiemy dostatecznie dużo, jednak jej opis wykracza poza ramy tego tekstu.
 
Cytowany „Upadek smoleński” jest pozycją polecaną przez „Gazetę Polską”, jej portal niezalezna.pl i tygodnik „Nasza Polska|”, a więc media które przecież trudno podejrzewać o sympatię do premiera Donalda Tuska, Platformy Obywatelskiej oraz dawanie wiary w rzetelność śledztwa prowadzonego przez komisję Millera oraz prokuratury. W przypadku „NP” przyjmowanie maskirowki za dobrą monetę jest zrozumiałe, gdyż gazeta ta prawie w ogóle nie zauważa sprawy smoleńskiej, a więc nie orientuje się w rozmiarach i sposobach rosyjskiej dezinformacji. Tygodnik Tomasza Sakiewicza to jednak co innego – od miesięcy prowadzi niezależne śledztwo, a w tym przypadku niestety podąża drogą wytyczoną przez uczniów Putina i często zajmuje się wrzutkami preparowanymi przez Rosję. Nie wiem czy podobną ofiarą dezinformacji nie padła też „Misja specjalna”, której udało się sfilmować niszczenie wraku tupolewa. Skąd pewność, że był to wrak samolotu, którym z warszawskiego Okęcia wyleciała prezydencka delegacja. I skąd pewność, że nie była to kolejna inscenizacja?
W służbach rosyjskich nie pracują dzieci. Ich funkcjonariusze wiedzieli doskonale, że społeczeństwo polskie za najbardziej prawdopodobną przyczynę uzna zamach. Stąd skierowanie uwagi na niszczenie wraku – granie na emocjach (jacy ci Ruscy są bezczelni!), tak jak to opisywałam już powyżej na przykładzie nietkniętego godła państwowego.
 
Chcę być dobrze zrozumiana: nie kwestionuję zaangażowania dla sprawy „Gazety Polskiej”, „Naszego Dziennika”, czy Antoniego Macierewicza. Bez dwóch zdań – wszyscy oni poszli pod prąd, i na pewno tak jak mnie zależy im na poznaniu motywów, okoliczności, wykonawców i mocodawców zbrodni. Pytanie tylko: czy idą w dobrym kierunku? Mimo wszystkich przesłanek, wskazujących na to, że samolot nie mógł spaść na Siewiernym, że nie mogła go rozerwać bomba (na co wskazuje rozrzut szczątków), że należy podjąć warianty alternatywne, m.in. hipotezę dwóch miejsc, bo nie mamy żadnego dowodu potwierdzającego wersję oficjalną, tego się nie robi.
Największy to błąd, gdyż wciąż będziemy, ku uciesze Putina i spółki, ogryzać podrzucone kości, oburzać się na kolejne odmowy spełnienia żądań oddania dowodów rzeczowych, podczas gdy do dziś nie wiemy nic, nawet tego czyje ciała spoczywają w trumnach. Będą kolejne „szympansy w wieży”, odnajdą się kolejne zaginione fragmenty stenogramów... I tak dalej i tak dalej. A po trzech latach zamordowanie prezydenta RP będzie ludzi obchodzić tyle co zeszłoroczny śnieg.
sawantka
O mnie sawantka

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka